środa, 2 maja 2012

Day 2 Suwałki Tallin, czyli pierwszy duży przelot



Kilometrów około 1000.
Status alko - chyba ze dwa piwa...

Relacja below:

Zakończył się ciężki dzień pełen przygód. Usiądźcie i poczytajcie co się działo a było tego sporo. 

Poranek obudził nas pianiem koguta o 05.00 rano. Chwilę później boczek skwierczał na patelni gotowy na przyjęcie jajek a pierwsze ludy z zaspanymi oczami i mokrymi włosami zaczęły wyłazić z łazienki. Po kilku przygodach z PKP dojechała do nas Magda i mogliśmy ruszać dalej. Zapakowaliśmy jeszcze 5 chlebów z suwalskiej piekarni oraz wędzone polędwiczki z wędzarni taty Bartoka. Pyyyszne i świeże.












Rozpoczął się dzień w którym przejechaliśmy przez pięć krajów europy. Dokładnie 1000 kilka kilometrów.
Litwa przywitała nas wiosenną zielenią traw i rozkwitającymi drzewami. Pierwsza myśl – jechać najszybciej jak się da, najdalej jak się da. Ale nie można tego poczynić bez kawy. Przystanęliśmy po aromatyczną kawę, której nam wszystkim bardzo brakowało. Wracamy z kawą, piękna pogoda, nastroje dopisują. Pięknie jest :)





Przekręcony został kluczyk w stacyjce…  … cisza. Kamper nie wydał dźwięku. Szybkie dochodzenie – prądownica włączona, poszlaki, porzucona suszarka, orzeczenie prokuratora – rozładowany akumulator. Nastąpiło postępowanie wyjaśniające zakończone pouczeniem oraz naprawa szkody. Znaleźliśmy dwa inne akumulatory i zanim poszliśmy po pomoc – wpadliśmy na genialny pomysł zlinkowania dwóch akumulatorów znajdujących się pod siedzeniem… okazało się że połączyliśmy dwa akumulatory podłączone równolegle do urządzeń w kabinie pasażerów… ok. Pierwsze fiasko. Pomoc przyciągnęły dziewczyny. 

I tutaj uwaga – jak przekazać w każdym kraju niezależnie od języka – że mamy problem z rozruchem auta? Nie potrzeba znać żadnych znaków ani słów. Wystarczy zabrać w rękę kable rozruchowe i zbliżać się powoli do innych osób. Od razu wiedzą o co chodzi. Przyjechali dwaj handlarze samochodów passatem. Widać po nich, że profeska. Wyjęli swoje kable. Dostaję znak – kręcę… cisza. Dalej poprawki kabli… znak… kręcę… cisza. I tak dwa razy jeszcze… Mina Bartoka powędrowała na „smutek”. Grubszy z gości wsiadł do swojego auta – wkręcił na obroty, ja odpaliłem kampera, ku uciesze gawiedzi. Wyskoczyliśmy z czterech piw dla dobroczyńców… ulga ogromna. Przygoda trwa dalej. Chwilę później dotarliśmy na Łotwę.

Łotwa i brak płotów.
Generalnie Łotwa trasą, która nas prowadziła, nie urzekała, ale zauważyliśmy, że brakuje ogrodzeń… gospodarstwa nie są ogrodzone. Zupełnie inaczej niż w kraju.
W Estonii wypadł nam obiad. Poziom naszej wiedzy na temat krajów, które mijamy, jest adekwatny do prędkości z jaką je mijamy, czyli niewiele. Ale obiad… jechaliśmy wzdłuż wybrzeża Bałtyku, więc szybki zjazd w boczną uliczkę. I po chwili wylądowaliśmy na parkingu zaraz na plaży nad morskiej. Szybka akcja – krzesełka, stolik, barszczyk, herbatka, i obiadek. Relaks, cisza, spokój. Chyba o to nam chodziło J mieliśmy super wyczucie. A oczywiście będzie jeszcze lepiej, bo to dopiero początek. 
















W ostatnim wpisie dodałem, że jedziemy do Rygi. Kłamałem. To chodziło o Tallin. 


Docelowo wylądowaliśmy na promie w Tallinie. 


Ale co się działo na promie dało nam obraz tego, co oznacza życie w Skandynawii. Nasz kamper (oficjalnie 7 metrów, w rzeczywistości 8) wjechał gładko na prom a na nim Skandynawowie z wózeczkami dla emerytów a na owych wózeczkach – ogromne kartony piwa, wódki, wina, likierów. Tony alkoholu! Miałem wrażenie, że jestem jedyną trzeźwą osobą na statku. Sceny dantejskie, gościu kopie w kosz na śmieci i zaczyna się lać z konkubiną. Wpada ochrona i go pacyfikuje. Potem ochrona gania za młodym, który rozrabia pod kiblami. Co się dzieje…  Nasi krajowi kibole to potulne baranki w porównaniu z pasażerami promu Baltic Star.
Trochę zmęczeni ale kończymy kurs promem.
Wyjechaliśmy do Helsinek. Niestety musimy gnać na północ. Miasto nam się bardzo spodobało i powiedzieliśmy, że zostawiamy sobie na później na zwiedzanie. Całkiem przyjemnie było a wieczór zapowiadał się znakomicie, dla mieszkańców, bo z promu zjechało kilka świeżych ton kolorowych alkoholi.
Skończyłem kurs, stery przejął Bartok. Cel – 300km dalej. Znaleźliśmy na ajfonie akustyczną płytę Zaz live. Nie mogę przestać słuchać. Doskonała muzyka na trasę.

Winniśmy jesteśmy Wam Komentarz Geologiczno-Przyrodniczy, czyli KGP.
Pola sandrowe w (wóda, dziwki, koks lasery to jest muza nowej ery) wyściełające obszar od doliny Bugu aż do Grajewa urzekają prostotą form i łagodnym spadkiem. Zastanawialiśmy się nad rolą ekosystemu natywnej puszczy augustowskiej oraz szlaku wodnego Rospudy. Wszak to zielone płuca Podlasia. Wieczorową porą dotarło do nas, że dolina, w której położone są Suwałki to po prostu pradolina po lodowcowa ukształtowana przez front lądolodu miliony lat temu. Pozostałością jest nitka rzeki – Czarnej Hańczy – morena czołowa, kemy, jary, ozy z epoki zlodowacenia perybałtyckiego. Minęliśmy wiosnę. Zielone i soczyste pola pszenicy zostały zastąpione przez zaorane połacie ziemskie drugiej klasy bitumicznej, oczekujące na okres intensywnej wegetacji. Jadąc na północ obserwujemy drzewostan  iglasty i mieszany. Drzewa liściaste – odporne buczyny oraz brzozy występują w coraz bardziej karłowatych rozmiarach. Spodziewamy się, że niedługo będziemy obcować z przyrodą, którą w kraju można spotkać na wysokości 1700m n.p.m. – np. na Czerwonych Wierchach w Tatrach. Obecnie za oknem mijamy krajobraz, który jest od setek tysięcy lat formowany przez lód.
Światło jest coraz bardziej miękkie i przyjemne. Poranki są jasne i dzień zaczyna się o 04.00 rano. Z każdym kilometrem coraz bardziej jesteśmy zauroczeni różnością i różnorodnością krajobrazu. I znowu – będzie jeszcze lepiej. Wiemy to.
Ekipa śpi. Bartok prowadzi jednym okiem. Ja mu nawijam o koparkach. Trzeba się zatrzymać i w końcu spać…

Nasz cel na następny dzień – Narvik.
Jebjeb jeeeebb
 Poniżej nasz flagowy filmik, który towarzyszy nam zawsze i rozładowuje napięcie :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz